Zakładamy winnicę cz.8: Nihil novi

nihil novi przyroda

Mam nadzieje, że to nie zwiastun złowrogi czy inny zły omen tego, co nadchodzi. Martwię się, bo doświadczam od samego początku, że wszystko trwa dwa razy dłużej, a co gorsza, kosztuje też podwójnie. W biznes planie zakładałem likwidację dwóch glebowych tarasów i voilà!

Zanim jednak zdążyłem sam siebie poklepać za to, że wszystko na czas i jak najbardziej w budżecie, jak grzyby po deszczu wyrosły, lub zapadły się jak kto woli, terenowe wgłębienia, inaczej dołki, które teraz, niczym kandydaci na wiecach przedwyborczych, domagają się glebowej równości, a co za tym idzie, przyczepy dodatkowej ziemi, a co za tym idzie, sprzętu i czasu, a co za tym idzie… zgadłeś, dodatkowych funduszy.

W takich chwilach wmawiam sobie, że jednak warto, bo to inwestycja nie na rok tylko na długie lata, w sumie aż do śmierci, a z tym to nie ma żartów. Tak sobie to wmawiam, bo cóż innego mi pozostaje?

Jednak nie jest źle, rzekłbym nawet – jest relatywnie dobrze. Pogoda utrzymuje się przy dodatnich temperaturach, lada chwila a otrzymam analizę gleby, tak aby w następnym tygodniu teren odpowiednio zawapnować i zaorać. Lokalna spółdzielnia rolnicza także spisuje się na medal: są szybcy i słowni. Na pewno pomaga fakt, że mama Joanny to nauczycielka, co prawda już na emeryturze, niemniej podejrzewam, że terror drewnianej linijki tkwi żywo i głęboko w pamięci niejednego operatora koparki. Na wsi, pomału dostrzegam, reputacja to twarda waluta a ja, dopóki się nie połapią, będę bezczelnie odcinał kupony chociaż wiem, że żywot tej strategi jest krótki, bo na wsi, zaczynam też kumać, wszyscy o wszystkich wiedzą wszystko.