Zakładamy winnicę cz. 13: W tył zwrot! naprzód marsz!
Przez czternaście lat tańczyłem argentyńskie tango. Kochałem ten taniec. Fascynował mnie od pierwszego kontaktu, stał się czystym zauroczeniem. Z czasem, to zauroczenie minęło, lecz moja miłość do tanga trwała, stawała się dojrzalszą.
Jeżeli miałbym szukać powodu tej dojrzałej miłości to to, że taniec ten pozostawał dla mnie nieustannym wyzwaniem. Tango zmieniało się nie tylko poprzez moje zdobywane umiejętności, lecz także dlatego, że z biegiem czasu inaczej spostrzegałem świat i jego wartości. Powodowało to wszystko, że co jakiś czas, mimo stałego doskonalenia techniki tanga, jak zimny prysznic uderzało mnie przeświadczenie, że nie wiem absolutnie nic. Wpadałem wtedy w depresje, czasami trwającą tygodniami, aż powoli podnosiłem się z tego stanu i znowu zaczynałem widzieć sens mego działania. I tak w kółko Macieju.
To samo mam teraz z winem. Chociaż poprawka, czuję, że tak będę miał z winem, bo jak na razie jeszcze nic nie uprawiam, nic nie fermentuje. Tylko dlaczego mam takie przeczucie?
Siedzę w temacie od ponad dwóch lat i dochodzę do wniosku, że tak samo jak z tangiem, z winiem nie wiem absolutnie nic. Moja szczególna ignorancja, jako laika, byłaby jednak jeszcze znośna, gdyby nie to, że podejrzewać zaczynam, że inni też mało co rozumieją. Prawda w viticulturze, śmiem nieśmiało postulować, jest taka, że każdy kto wkłada w to palce kształtuje własną rzeczywistość która może, lecz nie musi, sprawdzić się gdzieś indziej. W rezultacie mamy cały kosmos konkurujących ze sobą przekonań i wiar, tysiące indywidualnie wybrukowanych dróg mlecznych. Szaleństwo! – ktoś by powiedział i miałby rację. Ja jednak w tym szaleństwie odnajduję się. Powiem więcej, bez tego pierwiastka cząstki niepojętej nie potrafiłbym istnieć, tak po prostu mam. Podobnie jak w tangu, dostrzegam w winie możliwość kreowania czegoś na własną miarę i na własny sposób. Czasem nawet trzeba wyrzucić nowo skrojony garnitur.
Tak na przykład mamy z metodą uprawy. Rok temu, gdy debatowaliśmy idee, wybraliśmy uprawę konwencjonalną. Była to wtedy racjonalna i słuszna decyzja. Teraz natomiast zmieniliśmy zdanie i będziemy produkować wino organicznie. Może dlatego, że jakieś trzy miesiące temu zdecydowaliśmy się nie jeść mięsa – chociaż rzeczywistość już zweryfikowała nasze postanowienia na tyle, że nadal je jemy lecz sporadycznie. Może innym powodem było to, że w przyszłości zamieszkamy na winnicy i z pewnością nie chcemy aby to było wśród chemicznych herbicydów.
Tak, takie postanowienie ma swoje praktyczne konsekwencje – wzmożona walka z chwastami czy więcej prawdopodobieństwa chorób grzybowych. To, co już i tak miało być mało opłacalne, oddala się jeszcze bardziej. Możliwe, że ilość dodatkowej pracy nas po prostu przerośnie. Czas pokaże i albo nas w tej decyzji umocni albo zadrwi z naszej lekkomyślności. Pewne jest tylko jedno, to będzie nasza własna, całkiem osobista mleczna droga.