Jesteśmy rodzinną ekologiczną winnicą – produkujemy polskie wina bio.

Blog

HomeblogWinnica ekologiczna po polsku
winnica ekologiczna krakow

Winnica ekologiczna po polsku

Często pada pytanie dlaczego zdecydowałem się na winnice ekologiczną? Co przyczyniło się do tej decyzji? Przy tym, powstało kilka mitów, które zdecydowanie warto obalić.

Dla mnie, winnica ekologiczna to był w pewnym sensie wybór oczywisty. Od lat, jako konsument, byłem zwolennikiem zdrowego odżywiania. To często oznaczało gotowanie w domu z lokalnych produktów i omijanie szerokim łukiem fast foodów. Nie ma, w moim przekonaniu, nic lepszego jak wstanie od stołu z „lekkością na żołądku” i nie mniejszą energią jak przed posiłkiem. Zdrowe odżywianie stało się stałą częścią naszej rodziny. 

Z winem to była osobna sprawa, bo z jakiegoś powodu wina nie postrzegałem jako żywności. Może inaczej. Na butelce wina pisze tylko, że zawiera siarczyny i z urzędu człowiek nie widzi tutaj nic niezdrowego (oczywiści oprócz samego alkoholu). Dopiero póżniej uświadomiłem sobie, że nic bardziej mylnego, ale zanim to zrobiłem, na wina bio wpadłem przez przypadek, przez kaca, co w szczegółach opisałem tutaj.

Nie mniej jednak, gdy już z żoną zdecydowaliśmy się, że będziemy uprawiać winorośl i robić wino, to, że będzie to winnica ekologiczna, wbrew pozorom, nie było decyzją automatyczną.  

Trzeba pamiętać, że my tutaj, w Polsce, dopiero zaczynamy przygodę z produkcją wina. Ponieważ jesteśmy w tak zwanej zimnej strefie klimatycznej, uprawa jest dość ryzykowna. Nie ma sezonu, w którym nie walczymy z mączniakami oraz szarą pleśnią. Intensywność i presja tych chorób zależy od sezonu, lecz one pojawiają się zawsze i z każdym nadchodzącym sezonem winiarz zastanawia się ile tym razem zbierze owoców. I to nie tylko dotyczy chorób. Są też przymrozki i gradobicia. W naszym przypadku, w pewien lipcowy dzień zeszłego sezonu, grad zniszczył nam 20% uprawy, w 10 minut.

To, że człowiek nie jest pewien ile zbierze, to, że przez pierwsze 2-3 lata trzeba pielęgnować winnicę bez owocowania i to, że samo założenie a potem utrzymanie uprawy wymaga małej fortuny, powoduje, że dla postronnego obserwatora zakładanie winnicy w Polsce graniczy z szaleństwem. A teraz jeżeli dodamy do tego, że ma to być winnica ekologiczna, to już całkowite pomieszanie zmysłów. Tym bardziej, że gdy w 2014 roku – przed zasadzeniem naszej winnicy – pytałem przodujących winiarzy w tym kraju, co myślą o ekologii, to słyszałem, że nie u nas, że wielu próbowało i poległo. 

Jednak wbrew wszystkiemu zdecydowaliśmy się zaryzykować, chociaż z tyłu głowy zdawałem sobie sprawę, że być może się nie uda i będę zmuszony przejść na uprawę konwencjonalną. Na szczęście, po czterech latach mogę stwierdzić, że uprawa ekologiczna jest nie tylko możliwa ale jest całkowicie realna. 

Nie mniej, powstało z tego tytułu wiele mitów, które trzeba obalić.

Mit #1: Uprawa ekologiczna polega na tym, że nic się nie robi

„Próbowaliśmy ekologię, ale nic z tego nie wyszło,” – usłyszałem raz od jednego winiarza. Gdy zapytałem jakie zabiegi przeprowadzali, zapytany okazał zaskoczenie – „no…nic nie robiliśmy, czysta ekologia.” Podobnie, jak opowiadam ludziom, że pryskamy na winnicy, zawsze widzę zdumienie na twarzach: „wy pryskacie? przecież to winnica ekologiczna!”

W rzeczywistości, w winnicy ekologicznej, praca goni pracę. Chemia oczywiście niszczy przyrodę, ale trzeba przyznać, że jest efektywna. My, winiarze ekologiczni, nie posiadamy tego oręża a naszą jedyną bronią jest prewencja. To oznacza, że musimy w sezonie dokonywać różnych zabiegów, które ograniczają presje chorobowe. Konkretnie, to oznacza redukowanie pąków, redukowanie liści, redukowanie owoca, ogławianie liści, mechaniczne czy ręczne odchwaszczanie, no i wreszcie pryskanie. Tak, pryskamy, i do tego dwa a nawet trzy razy więcej niż winiarz konwencjonalny. Dlaczego? A no dlatego, że nasze środki ochrony, przez to że są naturalne, są mniej efektywne niż chemia syntetyczna. Po prostu, musimy pryskać częściej. 

Mit #2: Uprawa ekologiczna kosztuje tyle samo co uprawa konwencjonalna

Być może w Kalifornii albo w Chile, ale nie w Polsce. Dam wam przykład samego odchwaszczania. Winiarz konwencjonalny często użyje roundup’u lub innego środka chemicznego aby raz, najwyżej, dwa razy w sezonie spryskać chwasty rosnące w rzędach. Koszt to oczywiście środek chemiczny, sprzęt i maksymalnie 2 dni roboty. U nas, aby walczyć z chwastami, przy traktorze mamy specjalny pielnik mechaniczny, którego nóż tnie korzenie chwastów. Bardzo powoli, aby nie uszkodzić pnia winorośli, musimy przejechać każdy rząd góra dół. W sumie aby przejechać całą winnice potrzeba czterech dni, a w sezonie trzeba odchwaszczać co najmniej cztery razy. Czyli 2 dni dla winiarza konwencjonalnego wobec 16 dni dla winiarza ekologicznego. Kalkulacje kosztów możecie zrobić sobie sami.

Mit #3: Polskie wina bio są droższe od konwencjonalnych

To jest prawda w normalnym, zachodnim kraju, ale nie w Polsce. To jest dlatego, że dzisiaj polski konsument nie odróżnia (czytaj, nie widzi dodatniej wartości), wina bio od konwencjonalnego. Dla typowego Kowalskiego wino to wino. Tak, rewolucja bio już rozpoczęła się także w naszym kraju – jak grzyby po deszczu powstają w sklepach i marketach sekcje warzyw, owoców i innych produktów bio i mimo wyższych cen ludzie je kupują. Niestety ta rewolucja jeszcze nie dotarła do win. 

Po pierwsze wina polskie, niezależnie czy bio czy konwencjonalne, są na dzień dobry droższe od importowanych. Nie jest to chciwość winiarza, lecz czysty koszt zakładania i prowadzenia winnicy w Polsce. My naszych winnic nie dziedziczymy po ojcach czy dziadkach. Ponadto, nie mamy ekonomii skali, nasze winnice, nawet te największe, w kontekście krajów winiarskich, są małe. 

Po drugie, Polacy dopiero uczą się wina i z pewnością nie chcą wydawać dużo na to czego do końca nie znają (kto by chciał?). W Polsce, 90% win sprzedaje się do 30 złotych. Wina wyprodukowane w polskich winnicach zaczynają się od złotych 40. Widzicie tę przepaść? To powoduje, że my, winiarze ekologiczni nie możemy podnosić jeszcze bardziej cen, bo już i tak, na dzień dobry, jako winiarze polscy, jesteśmy skazani na wyższe ceny i jest to istotną barierą dla konsumenta.

Po trzecie, ponieważ Polacy dopiero uczą się wina, to nie zdają sobie sprawy, że wino z marketu nie jest winem. Czy wiecie Państwo, że wino to jedno z ostatnich produktów spożywczych na których etykietach nie trzeba oznaczyć zawartości oprócz siarczynów? To nie przez przypadek i na szczęcie ma się to zmienić w 2022 według nowej unijnej dyrektywy. Ludzie nie zdają sobie sprawy ile w marketowym winie jest utrwalaczy smaku, koloru, enzymów, specjalnie skonstruowanych drożdży i innych laboratoryjnych specyfików. 

Ja zwykle tłumaczę ludziom, że wino to żywy stwór. Wino cały czas się zmienia, to nieustanny proces chemiczny. Dlatego, na przykład, za rok ten sam Cabernet będzie smakował inaczej niż dzisiaj, a za dwa lata jeszcze inaczej niż za rok. 

Wino, jako żywy stwór, nie lubi światła i wysokich temperatur. Dlatego dla wina najlepsza jest ciemna butelka, ciemne otoczenie i niska temperatura. Teraz, wyobraźcie sobie wino w przeźroczystej butelce obok nasłonecznionej witryny sklepu w temperaturze powyżej 20C. I to wino tam stoi dwa lata i się nie psuje. Pytanie nasuwa się samo: ile wina w winie?

Mit #4: Po co robić wina bio, przecież to i tak alkohol

Alkohol zabija, to prawda. Jest sprawcą wielu chorób, też prawda. Więc, czy wina bio robią różnicę? Robią. Wino, jak wiele produktów spożywczych, może wpływać pozytywnie lub negatywnie na nasze zdrowie, wszystko zależy od ilości spożycia. Teraz wyobraźcie sobie, że przy stosunkowym niskim spożyciu i tak możesz dostać raka. Dlaczego? dlatego, że w winie jest chemia. Jest jej dużo. Według ostatnich badań w Stanach Zjednoczonych, w winach konwencjonalnych znaleziono średnio 50 ppb (części na milliard) glifosatu (składnika aktywnego Roundup’u). Są to oczywiście ilości śladowe i same w sobie nie stanowią niebezpieczeństwa dla zdrowia, no ale mówimy przecież o efekcie sumującym. Problem też w tym, że znaleziono także 5 ppb glifosatu w winach bio. Tak, to nie błąd. To jest jedna z tragedii naszych czasów. Glifosat jest już tak wszechobecny, że przechodzi na uprawy eko poprzez wiatr, deszcz czy jako pozostałość po uprawie konwencjonalnej. Jeżeli glifosat jest w winie, to na pewno jest też w innych produktach bio. Jest to ostrzeżenie, abyśmy nie obudzili się któregoś dnia i zdali sobie sprawę, że tak zatruliśmy ziemię, że zdrowa, nieskażona żywność nie istnieje!

W pewien perwersyjny sposób, to może stanowić duży plus dla naszych, rodzimym win bio. Polska jeszcze nie jest tak skażona jak kraje zachodnie. Roundup nie jest tani, a uprawy wielkoobszarowe, w których roundup jest używany niemal standardowo, należą do rzadkości. Oznacza to, że nasze wina bio są zdrowe. Być może to nasza szansa na export?